Wróciłam. Już kilka dni temu, ale ciągle jeszcze serduszkiem i duszą siedzę nad morzem. Mimo tego, że uwielbiam je od pierwszego wejrzenia (czyli jak miałam niespełna dwa latka, co znam z opowieści rodziców, i będąc w Jastarni nie potrafiłam usiedzieć na brzegu, bo piasek mnie brudził i co chwilę radośnie tuptałam do lodowato zimnej wody), to udało mu się mnie zaskoczyć i podbić moje serduszko po raz kolejny. A tym razem pokazało się z każdej strony, bo i przecudowna flauta była, gdy w ogóle nie wiało i morze było jak wielka tafla lustra, w której odbijały się chmury, ale także i straszne i przerażające, gdy przywiała nam ósemka w skali Beauforta i napadła na mnie choroba morska. Byłam wtedy pewna, że nigdy więcej nie będę chciała wrócić na morze, ale po kilku dniach mi przeszło i najchętniej już bym się na jakiś rejs wybrała. Ale to pewnie dopiero na przyszłoroczny finał Tall Ships Races, bo to naprawdę niesamowita przygoda. Co prawda podejrzewam, że to ogromna zasługa Szczecina, ale o tym jeszcze sporo będzie. ;)
zdjęć przy większych falach nie ma, bo i bez trzymania aparatu ciężko było się chwytać want i ratować swoje włosy przed nagłym atakiem choroby morskiej. ;p |
Cała relacja, a nawet fotorelacja z TSR będzie w kilku częściach, bo zdecydowanie zbyt dużo jest do opisania, by za jednym zamachem to wszystko załatwić. A że jeszcze trzy tygodnie (ah, ostatnie trzy tygodnie, jak to wszystko szybko zleciało) wakacji w domu mam, to i czas do pisania się znajdzie. ;) Nawet z opisem wizyty w Warszawie, poprzedzającej wyjazd do Rygi. I historią z tej podróży chciałabym dzisiaj zakończyć, bo ściśle się wiąże z dniem jutrzejszym, czyli moimi dwudziestymi szóstymi urodzinami.
Przed wyjazdem do Rygi, zaplanowanym na godzinę 19.00 z dworca Warszawa Zachodnia, postanowiłam połazić trochę po stolicy i spotkać się z koleżanką, bo skoro już i tak miałam być w Warszawie, to niech to nie będzie tylko wizyta przelotowa. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy jakoś ją polubiłam i lubię po niej spacerować. Może do pewnych miast trzeba dorosnąć. ;)
Jechałam sobie pociągiem, wagon bezprzedziałowy z klimatyzacją (a że to był bardzo gorący dzień, to była prawdziwym błogosławieństwem), kryminał Chmielewskiej, podróż zapowiadała się sympatycznie. Może poza faktem, że moja zdolność liczenia trochę się przeliczyła i cała droga nie trwała dwóch i pół godziny, tylko godzinę więcej, ale w takich warunkach nie miało to zbyt wielkiego znaczenia. ;)
Jechałam sobie pociągiem, wagon bezprzedziałowy z klimatyzacją (a że to był bardzo gorący dzień, to była prawdziwym błogosławieństwem), kryminał Chmielewskiej, podróż zapowiadała się sympatycznie. Może poza faktem, że moja zdolność liczenia trochę się przeliczyła i cała droga nie trwała dwóch i pół godziny, tylko godzinę więcej, ale w takich warunkach nie miało to zbyt wielkiego znaczenia. ;)
I wszystko było ładnie pięknie do momentu sprawdzania biletów. Przytuptała pani konduktor, taka trochę tylko starsza ode mnie. Wzięła bilet i legitymację i tak spogląda na nią, na mnie, znowu na nią i podnosząc wzrok ponownie na mnie uśmiechnęła się porozumiewawczo (albo złośliwie, biorąc pod uwagę dalszą część historii) i rzuciła "ostatnie podrygi" nawiązując do faktu, iż za kilkanaście dni moje zniżki na pkp ulegną całkowitej destrukcji. Wtedy za kilkanaście dni, bo teraz już za jakieś niecałe cztery godziny. Życie. I trochę smuteczka.
pociąg jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych miejsc do czytania, zaraz chyba za wanną. ;) |
~~ Madusia.
Oj, tam "ostatnie podrygi". Po prostu czas zacząć brać ten świat pełną piersią. ;)
OdpowiedzUsuńnie no, ostatnie podrygi tylko w przypadku zniżek na pkp, zwolnienia tempa nie przewiduję, a nawet wprost przeciwnie. ;)
OdpowiedzUsuń