niedziela, 15 grudnia 2013

Dobra amerykańska robota- niedzielne obiady w "Well Done".


     Jakoś tak złożyło się, że ostatnie dwie niedziele upłynęły mi pod znakiem kuchni amerykańskiej. Razu pewnego przeczytałam w gazecie recenzję Wojciecha Nowickiego, a że brzmiała bardzo zachęcająco, przekazałam ją dalej mojej własnej osoby towarzyszącej (tak W. Nowicki określa zwykle osoby mu towarzyszące, więc i mnie nieco udzieliła się ta nomenklatura, ale muszę popracować nad wymyśleniem własnej nazwy. Chociaż chyba pozostanę przy imieniu- Tomasz, bo takie właśnie nosi osoba zwykle mi towarzysząca od pewnego czasu. ;p) i postanowiliśmy wybrać się tam na sobotni obiad. Niestety (a dla właścicieli na pewno bardzo stety) w weekendy panuje tam naprawdę niezły ruch, więc dla pewności (bo oboje się nastawiliśmy na konsumpcję) zarezerwowaliśmy sobie stolik. Znaczy się- Tomasz zarezerwował. ;) I nie na sobotę, a na niedzielę. Taka sytuacja. ;p
       Ogólnie lokal składa się z dwóch sal, mieści się przy Placu Wolnica, na rogu Mostowej i Bocheńskiej, ale myśmy zawsze trafiali do drugiej, mniejszej sali, więc tylko z niej mam zdjęcia. Dają jednak one wyobrażenie o całości, bowiem utrzymana jest w podobnym (amerykańskim oczywiście) stylu. Ta druga sala jest nieco ciemniejsza, zapewne z powodu braku okien, ale w niczym to nie przeszkadza. Może jedynie zdjęcia słabo wychodzą. ;p



sobota, 23 listopada 2013

Złota czeska Praga. :)

       Czas biegnie do przodu jak szalony i w tym całym poplątaniu i zagmatwaniu brakuje mi ostatnio chwili wytchnienia. A kiedy wreszcie taka chwila się zdarza, to też nie wygląda tak jak powinna. I dlatego teraz powracam myślami do weekendu sprzed dwóch tygodni, gdy czas upływał mi beztrosko na zwiedzaniu Pragi.
      W stolicy Czech nigdy wcześniej nie byłam, a tyle już o niej słyszałam, że jak tylko nadarzyła się okazja, w postaci idealnego towarzystwa i długiego weekendu, to trzeba było ją wykorzystać bez większego zastanowienia. I tak właśnie się stało, dzięki czemu wylądowałam w Pradzie na prawie cztery dni. Pogoda nas nie rozpieszczała za bardzo, ale jak na niemalże połowę listopada, narzekać nie można było. A jeśli tylko zaczynał padać deszcz, to można było zasiąść w jakiejś knajpie bądź kawiarni i rozkoszować się tym co kuchnia czeska ma najlepszego (i nie jest to zdecydowanie piwny syr ;p).

kuchnia czeska z przymrużeniem oka. ;p

niedziela, 27 października 2013

Ta ostatnia niedziela.

        Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to ostatni tak piękny weekend tej jesieni, więc siedzenie w domu byłoby ogromnym marnotrawstwem czasu i okazji. I dlatego, gdy kilka dni temu kolega zaprosił mnie na spacer pod jakże zacną nazwą "Bunkry Twierdzy Kraków", nie mogłam odmówić. W międzyczasie, oczywiście, pojawiły się okoliczności utrudniające tą wyprawę, ale na szczęście wszystko wyszło dobrze i dzisiaj rano zamiast spać do południa, wstałam wcześnie, żeby się ogarnąć i dotrzeć na miejsce zbiórki. Po drodze okazywało się, że nie tylko ja i moi znajomi nie będziemy marnować tego dnia, bowiem okolice Wisły i Błoń w Krakowie pełne były ludzi spragnionych ostatnich jesiennych promieni naprawdę pięknego słońca. Zwłaszcza ogromny tłok panował w autobusie do ZOO, gdzie już na pierwszym przystanku były problemy ze zmieszczeniem się w środku. Co było później- lepiej nie wiedzieć. ;) Na szczęście, myśmy się wybrali zdecydowanie mniej uczęszczaną trasą, dlatego też w autobusie tłoku nie było, a i później rzadko natykaliśmy się na jakichś innych wędrowców. I dobrze. ;)
       Jako trasę naszej wycieczki, kolega obrał trzeci rejon obronny Twierdzy Kraków, z trzema bunkrami po drodze. W pierwszym (Fort 39 Olszanica) obecnie mieści się ośrodek jeździecki, w drugim (Fort 38 Skała) obserwatorium astronomiczne UJ, zaś trzeci (Fort Bielany) na szczęście (dla nas oczywiście ;p) nie został zagospodarowany i wreszcie można sobie było po nim radośnie pohasać. ;) A wszystko to w otoczeniu naprawdę absolutnie pięknej w tym roku jesieni, która zachwyca mnie ciągle bogactwem kolorów. I trochę właśnie nimi chciałam się dzisiaj podzielić. ;)


piątek, 4 października 2013

projekt PIWO ;)

       Wrzesień tego roku był piękny. Zdecydowanie. Powtarzam to często, właściwie aż do znudzenia, ale tak właśnie było. To był ten magiczny czas, gdy budząc się rano wiedziałam, że wszystko jest na swoim miejscu, tak jak być powinno, aż chciało się powtórzyć za Faustem Goethego: "chwilo trwaj, jesteś piękna". I chociaż przyszedł już październik, jesień rozgościła się w Krakowie na dobre, ubarwiając okolicę przepięknymi kolorami (przynajmniej na razie, bo pewnie niedługo się zacznie- zimno, deszcz i wszechogarniająca szarość dookoła), to właściwie nic się nie zmieniło i dalej jest dobrze. A nawet lepiej, bo wraz z początkiem października rozpoczął się rok akademicki i znowu można bywać na uczelni. A ta też ma swój nieodparty urok, o którym kiedyś napiszę. ;)

jesień w wydaniu krakowskim, stan na dzień dzisiejszy. ;)
       
     

wtorek, 17 września 2013

Wrześniowe spacery

       Piękny mamy wrzesień tego roku. Tak jakoś wyszło, że właściwie wszystko idzie po mojej myśli: zdawanie egzaminów (nie tylko przeze mnie ;p), idealna pogoda w weekendy i nawet hipopotam wychodzi z basenu akurat wtedy, gdy chcę go zobaczyć. ;) Śmieję się z tego oczywiście, ale jednak coś dobrego w tym wrześniu jest. Może pomijając dzień dzisiejszy, bo należy on do kategorii tych, gdy zaczyna padać akurat wtedy, kiedy wysiadasz z autobusu, parasol nie chce się otworzyć, wiatr zrywa kaptur z głowy, a włosy wprost na nim szaleją, zaś trampki dochodzą do wniosku, że najlepiej im jest, gdy chlupocze w nich woda.
       Nie mogę jednak narzekać za bardzo, zwłaszcza po ostatnim przepięknym weekendzie, który się nam przydarzył w Krakowie. Pogoda zdecydowanie rozpieszczała i zachęcała do spacerów, więc nie było mowy o marnowaniu czasu w domu. I tak w sobotę po południu wybrałam się na Kopiec Kraka, który aż wstyd przyznać, odkryłam dopiero w zeszłym roku. I od tamtej pory dzielę się swoim odkryciem z innymi, którym też nie udało się wcześniej tam dotrzeć. Podobnie było i tym razem, dzięki czemu spacer bardziej przypominał spacer (bo sama zdecydowanie zbyt szybko chodzę, co ma swoje plusy, ale i też i minusy) i nie musiałam robić sobie foci z rąsi. ;p

panorama Krakowa- widok z kopca Kraka.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Ten beznadziejny poniedziałek.

       Nie lubię poniedziałków. Wiele razy to każdy z nas słyszał i wiele razy tak było. U mnie zwykle poniedziałki są całkiem udane (tuż zaraz po czwartkach, które zdecydowanie przodują w rankingu najlepszych dni w tygodniu), ale nie dzisiaj. Aż dziwne, bo to ostatni poniedziałek wakacji, jeden z ostatnich, w który nie trzeba wstawać rano, w który właściwie nic nie trzeba, a wszystko można. Dzisiaj natomiast nie- miał być piękny spacer po Częstochowie, żeby wykorzystać te ostatnie dni na odkrycie nowych miejsc i zrobienie nowych fot, miała być nauka i wiele innych rzeczy, a tutaj bum... od samego rana wszystko idzie nie tak. I to do tego stopnia, że jedynym rozsądnym wyjściem stało się pozostanie w łóżku, bo tutaj jest mniejsze prawdopodobieństwo, że coś się jeszcze wydarzy. A że dzisiaj jest rocznica urodzin Julio Cortazara, to zaległam w łóżku wraz z jego arcyrewelacyjną "Grą w klasy", którą po raz kolejny sobie przypomnę. Za podkład muzyczny służy mi natomiast, równie udana co książka, ścieżka dźwiękowa z filmu "Drive", na czele z moimi ulubionymi: College & Electric Youth- A real hero i Kavinsky- Nightcall.
       Mam nadzieję, że Wasz poniedziałek jest zdecydowanie lepszy od mojego.

kocyk, książka, Heniek- remedium na beznadziejny dzień

najulubieńszy fragment "gry w klasy" <3

~~Madusia

środa, 21 sierpnia 2013

Warszawa (jednak) da się lubić. :)

       Odkąd pamiętam, nigdy nie przepadałam za Warszawą. Zawsze tylko Kraków i Kraków i chociaż od kilku lat mieszkam tam i studiuję, to chyba jeszcze bardziej uwielbiam to miasto. Jednakże od jakiegoś czasu patrzę inaczej na Warszawę- coraz bardziej zaczyna mi się podobać, niestety brakuje mi okazji (a i czasu też), żeby pobyć w niej dłużej i moje wizyty zwykle trwają kilka/kilkanaście godzin. Podobnie było ostatnim razem, gdy przed wyjazdem do Rygi na TSR postanowiłam przyjechać kilka godzin wcześniej i trochę znowu po niej połazić. Pogoda była idealna do spacerów (no może ciut za gorąco, bo końcówka lipca jednak cechowała się szalejącym słupkiem rtęci w termometrach) i pierwsze dwie godziny radośnie tuptałam sobie po Starówce (bo Warszawa ma Starówkę, a Kraków Stary Rynek. ;p).


piątek, 16 sierpnia 2013

Żużlowa Częstochowa.

       15 sierpnia w Częstochowie jest dniem szczególnym- święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny- przybywają wtedy na Jasną Górę tysiące pielgrzymów z całego kraju. Wówczas życie mieszkańców miasta, zwłaszcza centrum, staje się nieco utrudnione (a jeśli dorzuci się do tego trwające w dużej części miasta remonty dróg, to już w ogóle ciężko się po nim poruszać) i trzeba się ratować czasową emigracją. ;) 

widok ze stadionu- po lewej jasnogórska wieża, po prawej wieże katedry
      
      

niedziela, 11 sierpnia 2013

Urodzinowo. :-))

       I stało się. Dwadzieścia sześć lat. Chwila zadumy i wytchnienia przed kolejną zamotą. 
      A dzień był (a właściwie to nadal jeszcze jest) bardzo miły i udany- tort na śniadanie, kwiaty, wiele dobrych i ciepłych słów, telefonów z życzeniami, wiadomości i smsów. Dziękuję wszystkim, którzy pamiętali. I widzimy się we wrześniu w Krakowie na nieco spóźnionej, ale jednak urodzinowej bani. ;* 

jeden z piękniejszych bukietów, jaki dostałam. :)
i drugi z nich. :)

sobota, 10 sierpnia 2013

Ostatnie podrygi.

       Wróciłam. Już kilka dni temu, ale ciągle jeszcze serduszkiem i duszą siedzę nad morzem. Mimo tego, że uwielbiam je od pierwszego wejrzenia (czyli jak miałam niespełna dwa latka, co znam z opowieści rodziców, i będąc w Jastarni nie potrafiłam usiedzieć na brzegu, bo piasek mnie brudził i co chwilę radośnie tuptałam do lodowato zimnej wody), to udało mu się mnie zaskoczyć i podbić moje serduszko po raz kolejny. A tym razem pokazało się z każdej strony, bo i przecudowna flauta była, gdy w ogóle nie wiało i morze było jak wielka tafla lustra, w której odbijały się chmury, ale także i straszne i przerażające, gdy przywiała nam ósemka w skali Beauforta i napadła na mnie choroba morska. Byłam wtedy pewna, że nigdy więcej nie będę chciała wrócić na morze, ale po kilku dniach mi przeszło i najchętniej już bym się na jakiś rejs wybrała. Ale to pewnie dopiero na przyszłoroczny finał Tall Ships Races, bo to naprawdę niesamowita przygoda. Co prawda podejrzewam, że to ogromna zasługa Szczecina, ale o tym jeszcze sporo będzie. ;)



czwartek, 25 lipca 2013

Z wysokiego c- przygotowania do Tall Ships Races 2013.

       Postanowiłam założyć normalnego bloga, poświęconego nie tylko komunikacji miejskiej (chociaż też czasem coś o niej się tutaj pojawi, pewne przyzwyczajenia zostają, a poza tym tam często dzieje się coś ciekawego), ale takiego po prostu o mnie. Stąd też tytuł- po prostu Madusia.
      Od miesiąca mam wakacje (zarówno w pracy jak i na uczelni), więc głównie siedzę w domu. Czasem przejadę się do Krakowa, korzystając z tego, że jeszcze mi pkp nie zabrało zniżek. ;)  

czytelnia na świeżym powietrzu (jako lektura- odświeżany po raz kolejny Harry Potter)


      
      
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...