Uff, pogoda przez ostatnie kilka dni daje nam naprawdę nieźle w kość - upały, burze i tak na zmianę. Taka temperatura zdecydowanie przypomina mi nasz zeszłomiesięczny pobyt w Dubaju, gdzie już na początku maja jest po prostu upalnie - nie zdarzyło się, żeby słupek rtęci spadał poniżej trzydziestu kresek. Wbrew pozorom "najchłodniej" i najprzyjemniej było na pustyni pod Dubajem, która jest chyba obowiązkowym punktem każdego wyjazdu do tego miasta. Nam szczęśliwie tak się złożył wyjazd, że od razu po przylocie mieliśmy w miarę wolny dzień (wylecieliśmy przed północą z Krakowa i wylądowaliśmy koło 7 rano w Dubaju) i mogliśmy się wybrać na wycieczkę. Oczywiście skorzystaliśmy z okazji i postanowiliśmy na własnej skórze przeżyć pustynne safari. I to właśnie o nim chcę Wam dzisiaj opowiedzieć. :)
Przed wyjazdem sporo czytałam o tej dubajskiej atrakcji i z praktycznie wszystkich relacji wynikało, że najlepiej wycieczkę załatwić w hotelu. Z racji wczesnego przylotu, w hotelu byliśmy już po ósmej rano, więc czasu mieliśmy sporo, bo nasze pokoje gotowe były dopiero po godzinie jedenastej. Zjedliśmy śniadanie i wysłaliśmy kolegę, żeby wybadał z recepcji możliwość załatwienia takiej wycieczki po pustyni. Panowie bardzo usłużnie wszystko mu rozpisali i ogólnie wyglądało to całkiem nieźle, tylko cena była tak ze dwa razy większa niż znalezione przez nas w internecie. Po dwóch rundach negocjacji udało się ustalić cenę, która nas satysfakcjonowała (plus minus na głowę, a głów były cztery, wychodziło ok. 60 dolarów - jasne, można było się pewnie targować dalej, ale tyle byliśmy w stanie zapłacić). Około godziny 15.30 pod hotel miał przyjechać samochód, który miał nas zabrać na pustynię. Tyle wiedzieliśmy na pewno. ;) I faktycznie - tak się właśnie stało, podjechała biała toyota land cruiser, a w niej niezwykle sympatyczny i uśmiechnięty kierowca w czerwonym turbanie i białej szacie. Od razu zaczął z nami śmieszkować, ogólnie atmosfera była szalenie przyjazna i radosna. Zwykle takie wycieczki organizowane są w większych grupach (no bo co to za frajda jednym autem jechać), więc musieliśmy zajechać jeszcze pod inny hotel, gdzie czekała reszta samochodów (łącznie było nas sześć), która odbierała wycieczkę Koreańczyków. Do naszego auta też jeszcze dosiadły się dwie młode dziewczyny, którym przypadło miejsce na samym tyle, bo pojazdy były siedmioosobowe. Po dłuższej chwili ruszyliśmy wreszcie radosną kawalkadą za miasto. Z racji faktu, iż był to poniedziałek i godzina po szesnastej, korki były niemiłosierne, więc trochę ten wyjazd z miasta trwał. Później na autostradzie (prostej jak drut) szło już znacznie szybciej. Po kilkudziesięciu minutach zajechaliśmy pod sklep, gdzie nas radośnie wysadzili. Śmialiśmy się, że to już koniec (chociaż za wiele tej pustyni ciągle jeszcze widać nie było), ale generalnie był to przystanek po to, żeby nasi kierowcy mogli uzupełnić zapas zimnych napojów - bowiem w cenie mieliśmy wodę, która naprawdę w tych warunkach była niezbędna. ;) Szybko ruszyliśmy dalej. :)
Trochę nam się podróż dłużyła, ale nasz kierowca i przewodnik dokładał wszelkich starań, żeby naprawdę była wesoła - śpiewał, trochę tańczył (!) i generalnie zabawiał nas rozmową. Później okazało się, że w sumie z całej wycieczki trafił na najlepszą grupę, bo jako jedyni władaliśmy angielskim i byliśmy się w stanie dogadać. Wreszcie zjechaliśmy z autostrady, wjechaliśmy faktycznie na pustynię (i faktycznie ta pustynia wyglądała jak pustynia! ;p), kierowcy spuścili nieco powietrza z opon i zaczęło się! Wyszło fajnie, że w naszej kawalkadzie znajdowaliśmy się pośrodku, więc doskonale widzieliśmy auta przed nami i to co się z nimi działo. A działo się - aż ciężko słowami to opisać. Kręciliśmy filmiki, ale też niewiele na nich widać, bo głównie było góra, dół, góra, prawo, lewo, pisk i krzyk. ;p Generalnie prawdziwa jazda bez trzymanki (ale koniecznie z zapiętymi pasami, bo chwilami to tylko one mnie trzymały, serio). Pomykaliśmy po tych hałdach piasku może z nie z jakąś niesamowitą prędkością, ale nagłe zwrot kierownicy sprawiały, że chwilami wydawało się, że naprawdę spadamy. I w sumie spadaliśmy z tych wydm, zakopywaliśmy się w nich - no po prostu aż słów brakuje co tam się działo. Naprawdę absolutnie niesamowite przeżycie, które zdecydowanie warto poczuć na własnej skórze. Trwało to dobrych kilkanaście minut, aż wreszcie gdzieś się zatrzymaliśmy na przerwę, która naprawdę była nam potrzebna. :)
Dla naszych kierowców przerwa była to po, żeby mogli znów dopompować opony, zaś dla wycieczkowiczów służyła ona głównie do zrobienia trzech milionów zdjęć. ;) Nie oszukujmy się, że jest inaczej. ;p Osobiście pierwszy raz byłam na pustyni (ba, nawet w jej okolicach, chyba że liczyć Błędowską pod Krakowem, gdzie kiedyś nie dotarliśmy, bo leżała tona śniegu ;p) i zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Pierwsze co zrobiłam to wzorem naszych kierowców, ściągnęłam buty i pomykałam na boso - był to świetne doświadczenie, nieco inne niż na zwykłej plaży. ;) Biegałam zachwycona jak małe dziecko ciągle prosząc, żeby ktoś mi zrobił zdjęcie. ;p
Po dopompowaniu opon ruszyliśmy w drugą część szalonego rajdu i mimo iż wiedzieliśmy czego mamy się spodziewać - znowu było świetnie. Naprawdę nie przepadam za jakąś szaloną jazdą samochodem, ale tutaj to zupełnie co innego - masz wrażenie, że chwilami to auto lata. ;p Plus dodatkowe wrażenia dawał nam widok wcześniejszego auta np. spadającego ze skarpy i wiedza, że za chwilę to samo stanie się z nami. Niby to widzisz na własne oczy, a gdy to przeżywasz, to zupełnie jeszcze coś innego. Bajka!
Druga część trwała też kilkanaście ładnych minut, po czym zatrzymaliśmy się na kolejną atrakcję, którą był zachód słońca na pustyni. Brzmi to szalenie romantycznie, ale tak naprawdę nie było to nic specjalnego - setki piękniejszych zachodów już w swoim życiu widziałam. Niemniej dzięki świetnemu oświetleniu wychodziły nam przepiękne zdjęcia i znów zrobiliśmy ich wiele. Mnie osobiście najbardziej podobały się te, na których byliśmy cieniami. :)
Sama pustynia w blasku zachodzącego słońca też robiła ogromne wrażenie, szczególnie ten intensywnie pomarańczowy piasek. Przyznam szczerze, że takiego odcienia jeszcze nie widziałam na własne oczy i zawsze miałam wrażenie, że tylko za pomocą Photoshopa można takie cuda zrobić. A tu się okazuje, że natura sama z siebie też potrafi. I to jak!
Byłam pod ogromnym wrażeniem i naprawdę żałowałam, że musimy się zbierać. Osobiście byłam już w pełni usatysfakcjonowana wycieczką i spokojnie mogłabym wracać do hotelu, bo zmęczenie po praktycznie nieprzespanej nocy w samolocie powoli zaczynało dawać mi się we znaki. Nie był to jednak koniec wycieczki, w planach była bowiem jeszcze wizyta w "osadzie beduinów". Oczywiście nikt z nas nie zakładał, że będzie to prawdziwa osada, tylko coś przygotowane specjalnie pod turystów, dlatego też nie nastawialiśmy się już na żadne cuda. ;)
Dojazd zajął nam kilkanaście minut, więc byliśmy tam już po zachodzie słońca. Myślałam, że po nim nieco się ochłodzi, ale niestety było to największe rozczarowanie tego wyjazdu - słońce bądź jego brak nie powodowało totalnie zmiany temperatury, zawsze było gorąco. ;< W osadzie czekały na nas jednak wygodne dywaniki do siedzenia i przede wszystkim - dużo zimnych napojów. ;) Można było się też za dodatkową opłatą skusić na nieco alkoholu, ale nie próbowaliśmy. Zimna woda w pełni nam wystarczała. Tutaj bardzo popisał się nasz kierownik wycieczki, który wszystko nam objaśnił, czyli gdzie możemy dostać jedzenie, gdzie picie, gdzie zapalić sziszę, gdzie mogą zrobić nam tatuaż z henny czy też gdzie będzie główna atrakcja, czyli taniec brzucha. Gorzej miała ekipa Koreańczyków, która nie rozumiejąc nic po angielsku, nie była w stanie dowiedzieć się, że zaraz mogą dostać jedzenie i zaczęła przygotowywać sobie swoje zabrane z hotelu zupki instant! ;) Na szczęście później już jakoś na migi się dogadywali. ;) Oczywiście wszystkie te atrakcje były wliczone w cenę wycieczki, jedynie za jakieś super rzeczy (typu szisza przy stoliku czy właśnie alkohol) trzeba było dopłacać. Nam jednak w pełni wystarczył pakiet podstawowy, zwłaszcza że jedzenie było po prostu obłędne - pyszne mięsa z grilla, mnóstwo sałatek i absolutnie genialne hummusy. Pycha po prostu. :) Clue wieczoru były występy taneczne, czyli najpierw niesamowity taniec brzucha, a na koniec taniec Derwisza. Oba świetne, chociaż każdy inny. :)
Po tym ostatnim tańcu zapakowaliśmy się, zmęczeni, najedzeni i szczęśliwi do auta i pozwoliliśmy się zawieźć do hotelu. Cała wycieczka zajęła nam prawie siedem godzin i mimo iż byliśmy wykończeni to zdecydowanie było to jedno z najlepszych przeżyć w moim życiu. Pustynia po zachodzie słońca też prezentowała się pięknie. :)
Jeśli kiedyś będziecie wybierać się do Dubaju koniecznie zarezerwujcie sobie jedno popołudnie na taką wycieczkę - naprawdę warto! I wiem, że to jest totalna komercja robiona pod turystów (jak to czytałam w kilku opiniach przed wyjazdem) ale mnie się bardzo podobała. Sama nie byłabym w stanie zorganizować sobie czegoś takiego, więc na tych kilka godzin mogłam być prawdziwą turystką. I wiecie co - było mi z tym doskonale. :)
~~Madusia.
Ale tam jest cudownie *.*
OdpowiedzUsuńNiesamowite widoki, a ten zachód słońca bajka na zdjęciach. Na żywo musiało być jeszcze lepiej. :)
OdpowiedzUsuńPrzeżyłam kiedyś taką wyprawę na pustynię, ale w Egipcie. Ale Dubaj również mi się marzy <3
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia kochana! <3
OdpowiedzUsuńZ chęcią wybrałabym się na taką wycieczkę.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie!
cudnie :)
OdpowiedzUsuńto musiała być przygoda!
OdpowiedzUsuńSandicious
ale Ci zazdroszcze! Piękne widoki, bardzo mi się podoba :D
OdpowiedzUsuńistna przygoda życia;D
OdpowiedzUsuńA mi się tak marzy Dubaj dalej :D
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia :) Ja nigdy nie byłem poza Europą i szczerze jedyne, co obecnie mi się marzy to Rumunia, Rosja i Skandynawia. Ewentualnie Egipt... A jeszcze tak z ciekawości - nie myślałaś jechać "na dziko" i załatwiać wszystko na miejscu? Mój kolega zwiedzał tak Kubę i stwierdził, że nigdy więcej nie bawi się w żadne wycieczki, czy biura podróży. Pozdrawiam ciepło! :)
OdpowiedzUsuńtakorzeczegerard.blogspot.com
Nigdy nie byłam w Dubaju, ale po zdjęciach widać, że jest tam pięknie :)
OdpowiedzUsuńMój blog-klik
Wow! Fantastyczna przygoda i przepiękne widoki! Zachód słońca po prostu niesamowity!:)
OdpowiedzUsuńNie lubię Cię :P też chcę jeździć na takie wycieczki :P
OdpowiedzUsuńNa pustyni nigdy nie byłam, widoki musiały być rewelacyjne!
Interesujące fotki <3
OdpowiedzUsuńWow! Świetne zdjęcia! Aż czuję na sobie ten pustynny żar... Też chciałabym kiedyś pojechać w tak dalekie regiony, chociaż trzeba przyznać że to trochę niebezpieczny świat. Szczególnie dla kobiety. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTeż mi się marzy pobiegać boso po pustyni. Niesamowite są te formy w które układa się pustynny piach i to jak jego barwa zmienia się w zależności od słońca.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie nic dodać nic ująć ☺
OdpowiedzUsuńWygląda, jak całkiem fajny wyjazd :) Marzy mi się wypad do Dubaju kiedyś i przy okazji wycieczka na pustynię!
OdpowiedzUsuńprzecudownie, tylko pozazdrościć! <3
OdpowiedzUsuńdorey-doorey.blogspot.com
Wygląda to super! A z tą jazdą autem, to jak ze zjeżdżalniami na basenie - boisz się, ale jedziesz, bo frajdy dużo daje ;)
OdpowiedzUsuńP.S. Świetnie wyglądasz w związanych włosach! :)
Mam nadzieję, że się uda nam kiedyś pojechać do Dubaju - zobaczyć te wszystkie budowle i odetchnąć piaskowym powietrzem :p
OdpowiedzUsuńZdjęcia z cieniami są świetne. Moim faworytem jest to, na którym są trzy osoby! W ogóle ten kolor piachu jest obłędny. Pobiegałabym sobie tam na boso :) Szaleństwa samochodem musiały być niezłą rozrywką. Ten posiłek i tańce również. Mogłabym się skusić na coś takiego :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia ! Na pewno ekstra się jeździ jeepami po takim obszarze piaskowym ;)
OdpowiedzUsuńAhhhh już się nie mogę doczekać poniedziałku i wylotu w to cudowne miejsce ;)
Nie ukrywam, że Wam zazdroszczę wyjazdu! Po zdjęciach widać, że jest ciekawie, gorąco, no i pięknie oraz że się świetnie bawiliście. :) Być może kiedyś wybiorę się ten rejon świata. ;)
OdpowiedzUsuń