niedziela, 23 października 2016

Mój własny Kraków: Restaurant Week Polska w Restauracji Qualita.

         Mam wrażenie, że każdy kolejny dzień jest coraz krótszy i coraz mniej w jego trakcie robię. Pewnie wiąże się to z faktem, że za trzy dni mam egzamin i mam coraz bardziej mieszane uczucia w stosunku do mojego rezultatu. O dziwo, jednak nie stresuję się tak, jak zwykłam to czynić przed każdym cięższym egzaminem, co nieco mnie zastanawia. Nie wyciągam jednak pochopnych wniosków i po prostu czekam na środę, bo wtedy to właśnie ma mieć miejsce to zacne wydarzenie, na które czekam i zakuwam od tylu miesięcy. I powiem Wam, że nie mogę się doczekać aż będzie już po. Tak po prostu po, żebym mogła z czystym sumieniem odgruzować nasze mieszkanie, przeczytać książkę bez wyrzutów sumienia czy też obejrzeć seriale, które leżą i czekają na mnie. I to bez względu na wynik, bo przecież świat się nie zawali jak mi nie wyjdzie, a przynajmniej tak sobie uparcie powtarzam od pewnego czasu. ;) A wczoraj w ramach odpoczynku i chęci zjedzenia czegoś dobrego (no bo bądźmy szczerzy, ostatnio głównie jemy kasze w różnych konfiguracjach, zaś zrobienie sałatki to już maksimum tego na co mnie obecnie stać ;p), postanowiliśmy wziąć po raz pierwszy udział w evencie Restaurant Week Polska.


      Już kilka razy gdzieś o nim czytałam, ale skusiliśmy się na niego dopiero teraz. Cały event trwa od 21 do 30 października, więc jeszcze też możecie spokojnie wziąć w nim udział. Generalnie pomysł jest taki, że za 39 zł. od osoby dostaje się trzydaniowy obiadek. Wybór restauracji jest naprawdę spory, zaś serwowane menu (zwykle jedno bądź dwa) sprawia, że ślinka zaczyna cieknąć od samych opisów. Sami mieliśmy dość ciężki wybór, ale w końcu padło na restaurację Qualita nieopodal centrum kongresowego ICE w Krakowie. Poza świetnie zapowiadającym się posiłkiem, dużym plusem był fakt, że dojechaliśmy do niej tramwajem w kwadrans, dzięki czemu pierwszy raz od dawna spokojnie mogliśmy wypić razem po kieliszku wina. I od razu też zamówiliśmy je od przesympatycznego pana kelnera. Co prawda, był drobny problem, gdyż wielbicielką win wytrawnych nie jestem, a takowe były tu wyłącznie serwowane, ale pan kelner wybrał mi takie delikatne. I faktycznie takie było. ;p
       Restauracja mieści się w hotelu, a że był to sobotni wieczór, to najprawdopodobniej w dalszej części pomieszczenia odbywało się wesele albo jakiś inny rodzinny spęd, bowiem było dość głośno i przede wszystkim baaaardzo hałasowały dzieciaki, biegające w tą i z powrotem. Na szczęście, w miarę szybko ktoś się nimi zajął i było zdecydowanie ciszej. Osobiście nie przepadam za gwarem i dziećmi, szczególnie w takich romantycznych miejscach i przy dobrej kolacji/obiedzie. ;p Ale czasem mówi się trudno. ;p Poza nami były jeszcze trzy inne pary i co rozbawiło mnie - w każdej z tych par kobieta zawsze jadła to samo. ;)
      Przechodząc do menu (omnomnomnom, zaczęła mi właśnie cieknąć ślinka ;p), to w ramach przystawki jako pierwsze wjechały na nasz stół zupy. Oczywiście, pięknie podane, na wielkich białych talerzach. Najpierw obowiązkowa fotka (co również uskuteczniały pozostałe pary ;p) i można rozpocząć konsumpcję. Tomasz miał żurek na zakwasie z kiełbasą z gęsi i wędzonym twarogiem, zaś ja rozkoszowałam się zupą (a właściwie kremem tak patrząc po konsystencji) dyniową z wędzoną krewetką, bundzem i jarmużem. Obie były absolutnie przepyszne, a każda z innej bajki - żurek był cudownie kwaśny, a krem dyniowy aż słodki, przełamywany smakiem wędzonej krewetki (a ja osobiście krewetek nie lubię, ale ta była naprawdę zacna ;p). 

żurek
kremik z dyni.
     
         Na drugie (główne) danie Tomasz dostał policzek wieprzowy z kaszą orkiszową z grzybami i palonym porem, u mnie natomiast zagościł dorsz w popiele wraz z kremem z ciecierzycy i salsą z warzyw. Tomasz się ze mnie śmiał, że wreszcie dostałam danie na miarę swoich możliwości, bo bardzo często zdarza mi się coś przypalić, a tutaj mam całą rybę w popiele. ;p Przyznam szczerze, że smakowało to dość nietypowo, dziwny posmak zostawał po nim, ale za to ryba była doskonała. Idealnie delikatna, soczysta, mnie nigdy taka dobra nie wyszła. ;p Krem z ciecierzycy smakował obłędnie i zupełnie nie czułam, że to ciecierzyca, za którą generalnie nie przepadam, a salsa z warzyw świetnie dodawała smaku całości, gdyż była wyjątkowo lekka i świeża. Naprawdę fantastyczne danie. Co do policzka, to nie próbowałam, bo jakoś mnie do niego nie ciągnęło, ale Tomasz twierdzi, że był idealny - mięciutki aż rozpływał się w ustach. A z kaszy się śmiał, że go prześladuje nawet tutaj. ;p         

policzek i kasza.
dorsz w popiele - czarny c'nie? ;p
  
       Jednak tak naprawdę najbardziej czekałam na deser, bo sam jego opis sprawiał, że robiłam się głodna i przebierałam nóżkami jak dziecko, żeby go dostać. No bo czyż nie brzmi to jak obietnica prawdziwej rozkoszy: chrust, czekolada z kardamonem, karmel słony i lody z rokitnika, sami powiedzcie. ;p Tomasza zaś czekało czarne brulee z dzikim bzem. Kiedy tylko talerz pojawił się na stole (tym razem przyniesiony przez równie miłą panią kelnerkę) mą twarz rozjaśnił uśmiech - wyglądał dokładnie tak jak powinien. Nie mogłam się doczekać jak smakuje, a z drugiej strony obawiałam się, że zbyt szybko się skończy. Lody rokitnikowe były pyszne, ale to jak smakowała ta czekolada z kardamonem, to jak rozpływała się w ustach - ciężko to tak naprawdę opisać. Poezja smaków. Po prostu. Chyba nigdy wcześniej tak dokładnie nie wyczyściłam talerza łyżeczką. ;) Bajka, prawdziwa symfonia, doskonałe przeżycie. Tak powinien smakować idealny deser. ;) Co do deseru Tomasza to też miał przyjemny smak, jednak mnie taka kremowa konsystencja nie bardzo pasuje, a dodatkowo barwił usta, zęby i język na czarno, co pod koniec wyglądało zabawnie. ;) 

moje pyszne cudo. <3 <3 <3
które Tomasz mi podkradał. ;p
i deser Tomaszowy. ;)

       
Kiedy myśleliśmy, że to już koniec, wszakże menu było trzydaniowe, pani kelnerka przyniosła nam po kieliszku z sorbetem porzeczkowym i małym kieliszku z miodem pitnym (dwójniakiem) w ramach prezentu od firmy. Sorbet był przepyszny, Tomasz się nim zachwycał baaaardzo, więc zjadł też prawie cały mój, zaś miód wypiłam sama. I też był dobry. Wszystko było dobre. Zdecydowanie polecam! :))




Ps. Trzymajcie kciuki w środę od godziny 10.00. ;*

~~Madusia.

1 komentarz:

  1. bardzo ciekawe potrawy pozdrawiam i obserwuję
    https://blogmarinaa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz. :)
Jeśli możesz, zostaw adres, będzie łatwiej mi się odwdzięczyć. :)
I nie pisz obs za obs, jeśli chcesz- zaobserwuj. :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...