Gdy za oknem radośnie pada śnieg i otula cały Kraków białą pierzynką, jedyne na co mam ochotę, to schować się pod kocyk i nie ruszać się nigdzie. Na szczęście, mam teraz kilka wolnych dni, więc oczywiście się rozchorowałam i leżę z gorączką pod wyżej wymienionym kocykiem. Nie przeszkadza mi to jednak we wspominkach, którymi zwykle zajmuję się zimą, gdy pogoda nie dopisuje. I dzisiaj mnie naszło, żeby powrócić do Granady, w której rozpoczęliśmy naszą wielką andaluzyjską przygodę. A początki te były szalenie wesołe i zamotane. ;)
Nie od dzisiaj wiadomo, że aby naprawdę poznać miasto najlepiej jest się w nim zgubić. Myśmy nigdy nie stosowali tej metody w życiu, takie mamy charaktery, że wolimy być przygotowani i raczej zwykle wiemy gdzie iść. Nie inaczej było w Granadzie, do której pojechaliśmy niemalże od razu po przylocie do Alicante. A że przylot mieliśmy kilkadziesiąt minut przed północą, to tylko szybciutko przespaliśmy się w Ibis Budget nieopodal lotniska i z samego rana wyruszyliśmy samochodem prosto do serca Andaluzji. Po drodze zatrzymaliśmy się tylko w centrum handlowym, żeby zrobić zakupy żywieniowe, bo jednak przed nami było pięć godzin jazdy. Po drodze zatrzymywaliśmy się dość często, bo mijany krajobraz podbijał z każdą kolejną minutą coraz bardziej nasze serduszka.
centrum handlowe na świeżym powietrzu. |
zdecydowanie mój ulubiony znak na hiszpańskich drogach. ;) |
W Granadzie zatrzymaliśmy się w cudownie przytulnym hoteliku, którego niewątpliwym atutem było naprawdę niezłe położenie i przede wszystkim - parking, bo woleliśmy nie ryzykować i zostawiać auta na wąskich uliczkach. Dodatkowym atutem były także niezwykle mile panie recepcjonistki, które przez kilkanaście minut tłumaczyły nam i zaznaczały na mapie wszystkie miejsca, gdzie znajdują się rzeczy warte zobaczenia czy też zjedzenia, bo pytanie o knajpy było jednym z pierwszych jakie zadaliśmy. Po tej rozmowie mieliśmy przepięknie opisaną mapę i dokładnie wiedzieliśmy co gdzie i jak. I wszystko byłoby cudownie, gdybym po kilku minutach od wyjścia z hotelu nie zorientowała się, że mapa została w drugiej torebce, bo na wieczorne zwiedzanie wybrałam się z nieco mniejszą niż zwykle noszę. A że nie chciało nam się wracać, zdecydowaliśmy że idziemy prosto przed siebie i zobaczymy co nam z tego wyszło. Bo oczywiście zgubiliśmy się już na samym początku. ;)
Ledwo wyszliśmy z naszej uliczki i doszliśmy do ronda z flagą Hiszpanii, zamiast skręcić od razu w prawo, poszliśmy prosto. I tak sobie szliśmy i szliśmy ciągle pod górę. Początkowo nic nie budziło naszego niepokoju, bo wiedzieliśmy, że idziemy na punkt widokowy, więc zakładaliśmy, że pewnie ma być wysoko. Trochę pokręciliśmy się po wąskich uliczkach stykających się ze sobą pod naprawdę bardzo różnymi kątami, aż stwierdziliśmy, że trzeba się jednak zacząć posiłkować mapą w telefonie. Jej też nie do końca dowierzałam, szczególnie w momencie gdy Tomasz wskazał prawidłową drogę wiodącą wzdłuż jezdni, gdzie nawet chodnika nie było. Ale w sumie było nam już wszystko jedno, więc doszliśmy do wniosku, że byle do przodu. I poszliśmy. ;)
Po kilkudziesięciu krokach naszym oczom ukazała się przecudowna panorama miasta i okolicy. Okazało się, że kompletnym przypadkiem trafiliśmy na Mirador de San Cristobal, skąd właśnie rozciągały się absolutnie przepiękne widoki. I tutaj po raz pierwszy zobaczyliśmy potężną Alhambrę - nasz cel dnia kolejnego. W tym miejscu już Tomasz przestał wypominać mi zostawienie mapy w pokoju, bo dzięki temu udało nam się trafić do tego miejsca, którego zupełnie nie mieliśmy w planach. Nim bowiem był inny Mirador -San Nicolas, gdzie i tak zamierzaliśmy dotrzeć.
Na szczęście tutaj już mieliśmy ułatwione zadanie, gdyż zaczęły się pojawiać znaki prowadzącego do niego. Nieco też posiłkowaliśmy się mapą w telefonie, ale droga była w miarę prosta. Oczywiście dalej krążyło się po małych wąskich uliczkach, ale teraz już się nie stresowaliśmy niczym i mogliśmy się w pełni zachwycać pięknem okolicy. I chociaż chwilowo krajobrazów żadnych nie było, to sama architektura robiła wrażenie. Zresztą, mnie w Hiszpanii od pierwszego momentu podobało się wszystko i właściwie nic tego nie zmieniło. :)
Mirador San Nicolas jest najpopularniejszym miejscem widokowym w Granadzie, co wyjaśnia dlaczego praktycznie zawsze są tam tłumy ludzi. Nie tylko turystów, ale też i tubylców, którzy radośnie i baaaaardzo głośno grają i śpiewają. Ponoć flamenco, ale ciężko było rozróżnić. ;) Ale nawet nie przeszkadza to w podziwianiu naprawdę absolutnie przepięknej panoramy Alhambry, która w blasku zachodzącego słońca (bo wszystkie przewodniki radziły, żeby właśnie o tej porze wybrać się tutaj) wygląda olśniewająco. Zdjęcia nie są w stanie tego oddać, to trzeba koniecznie zobaczyć na własne oczy. Do pełni szczęścia brakowało jedynie ośnieżonych szczytów Sierra Nevada, które powinny być widoczne w tle, niestety jednak ciut pochmurno było. Ale i tak było cudownie. :))
Próbowaliśmy jeszcze wejść na wieżę kościoła stojącego tuż przy placu, ale niestety osoba odpowiedzialna za nią była nieobecna. Jak się dowiedzieliśmy od pani ze sklepiku, poszła gdzieś sobie i może kiedyś wróci. Poczekaliśmy kilka chwil, ale jednak nie wróciła, więc pani doradziła nam, żebyśmy wpadli rano. Stwierdziliśmy, że w sumie i tak nie udało nam się dzisiaj zobaczyć szczytów Sierra Nevada, to właściwie możemy przyjść jeszcze następnego dnia, bo zwiedzanie Alhambry mieliśmy dopiero od godziny czternastej. Zastanawialiśmy się jeszcze nad kawą z pięknym widokiem, ale szybko okazało się, że jest on wliczony w cenę i zrezygnowaliśmy.
W drodze powrotnej przeszliśmy przez dzielnicę San Pedro wzdłuż rzeki Darro i murów Alhambry. Powoli zaczynał dokuczać nam głód, ale żadne z mijanych miejsc nas nie zainteresowało, bo szukaliśmy typowych hiszpańskich tapas. Doszliśmy aż do pomnika królowej Izabeli Kastylijskiej i Krzysztofa Kolumba, po czym skręciliśmy w ulicę noszącą imię tego ostatniego. I nią prosto prościutko doszliśmy do naszego ronda, na którym źle poszliśmy na samym początku. W ten sposób zatoczyliśmy pętelkę i wróciliśmy do hotelu. :)
Poszukiwanie jedzenia było kolejną okazją do zgubienia się. Udało nam się w końcu znaleźć typowy hiszpański tapas bar, gdzie kłębił się tłum miejscowych, pijących głównie kawę. Dowiedzieliśmy się od pana za ladą, że karmić zaczynają dopiero od 19.30 i żebyśmy wtedy wrócili. Wychodząc z knajpy zamiast skręcić w prawo, poszliśmy w lewo i zrobiliśmy kolejną pętlę po uliczkach - tutaj naprawdę wąskich i kiepsko oświetlonych. Po kilkunastu minutach udało nam się dotrzeć do hotelu, ale zastanawialiśmy się, czy w ogóle trafimy z powrotem do tej knajpy, skoro powrót tak bardzo nam nie szedł. Stwierdziłam, że na pewno tam trafię i trafiłam, ale dzięki ogromnej dozie szczęścia. Okazało się bowiem, że knajpa znajduje się praktycznie tuż przy naszym pechowym rondzie i dotarcie do niej zajęło nam trzy minuty. A wiedzielibyśmy to, gdybyśmy wyszli tym wejściem, którym weszliśmy, a nie drugim, przez co totalnie się pogubiliśmy. ;) Generalnie, pierwszy dzień w Andaluzji obfitował w takie pomyłki, ale i tak szalenie nam się tam podobało. A o jedzeniu będzie osobna opowieść, bo sporo różnych specjałów przez tych kilka dni udało nam się spróbować. ;)
Po kilkudziesięciu krokach naszym oczom ukazała się przecudowna panorama miasta i okolicy. Okazało się, że kompletnym przypadkiem trafiliśmy na Mirador de San Cristobal, skąd właśnie rozciągały się absolutnie przepiękne widoki. I tutaj po raz pierwszy zobaczyliśmy potężną Alhambrę - nasz cel dnia kolejnego. W tym miejscu już Tomasz przestał wypominać mi zostawienie mapy w pokoju, bo dzięki temu udało nam się trafić do tego miejsca, którego zupełnie nie mieliśmy w planach. Nim bowiem był inny Mirador -San Nicolas, gdzie i tak zamierzaliśmy dotrzeć.
Na szczęście tutaj już mieliśmy ułatwione zadanie, gdyż zaczęły się pojawiać znaki prowadzącego do niego. Nieco też posiłkowaliśmy się mapą w telefonie, ale droga była w miarę prosta. Oczywiście dalej krążyło się po małych wąskich uliczkach, ale teraz już się nie stresowaliśmy niczym i mogliśmy się w pełni zachwycać pięknem okolicy. I chociaż chwilowo krajobrazów żadnych nie było, to sama architektura robiła wrażenie. Zresztą, mnie w Hiszpanii od pierwszego momentu podobało się wszystko i właściwie nic tego nie zmieniło. :)
Mirador San Nicolas jest najpopularniejszym miejscem widokowym w Granadzie, co wyjaśnia dlaczego praktycznie zawsze są tam tłumy ludzi. Nie tylko turystów, ale też i tubylców, którzy radośnie i baaaaardzo głośno grają i śpiewają. Ponoć flamenco, ale ciężko było rozróżnić. ;) Ale nawet nie przeszkadza to w podziwianiu naprawdę absolutnie przepięknej panoramy Alhambry, która w blasku zachodzącego słońca (bo wszystkie przewodniki radziły, żeby właśnie o tej porze wybrać się tutaj) wygląda olśniewająco. Zdjęcia nie są w stanie tego oddać, to trzeba koniecznie zobaczyć na własne oczy. Do pełni szczęścia brakowało jedynie ośnieżonych szczytów Sierra Nevada, które powinny być widoczne w tle, niestety jednak ciut pochmurno było. Ale i tak było cudownie. :))
Poszukiwanie jedzenia było kolejną okazją do zgubienia się. Udało nam się w końcu znaleźć typowy hiszpański tapas bar, gdzie kłębił się tłum miejscowych, pijących głównie kawę. Dowiedzieliśmy się od pana za ladą, że karmić zaczynają dopiero od 19.30 i żebyśmy wtedy wrócili. Wychodząc z knajpy zamiast skręcić w prawo, poszliśmy w lewo i zrobiliśmy kolejną pętlę po uliczkach - tutaj naprawdę wąskich i kiepsko oświetlonych. Po kilkunastu minutach udało nam się dotrzeć do hotelu, ale zastanawialiśmy się, czy w ogóle trafimy z powrotem do tej knajpy, skoro powrót tak bardzo nam nie szedł. Stwierdziłam, że na pewno tam trafię i trafiłam, ale dzięki ogromnej dozie szczęścia. Okazało się bowiem, że knajpa znajduje się praktycznie tuż przy naszym pechowym rondzie i dotarcie do niej zajęło nam trzy minuty. A wiedzielibyśmy to, gdybyśmy wyszli tym wejściem, którym weszliśmy, a nie drugim, przez co totalnie się pogubiliśmy. ;) Generalnie, pierwszy dzień w Andaluzji obfitował w takie pomyłki, ale i tak szalenie nam się tam podobało. A o jedzeniu będzie osobna opowieść, bo sporo różnych specjałów przez tych kilka dni udało nam się spróbować. ;)
~~Madusia.
Moje wspomnienia o tym mieście są równie pełne zachwytów, no ale - jak mówi stare porzekadło, które pewnie zdążyliście tam usłyszeć z niejednych ust - Quien no ha visto Granada no ha visto nada. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. :)
OdpowiedzUsuńNo niezłe przygody, ale fajnie jest zwiedzać gubiąc się przy okazji:D
OdpowiedzUsuńNie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, tak można powiedzieć o waszym pogubieniu się. Dzięki temu zobaczyliście wspaniałe miejsca , no i Alhambrę z daleka. :)
OdpowiedzUsuńCudownie, cudownie, cudownie :) Ale chmury mam takie same za oknem ;)
OdpowiedzUsuńZawsze lepiej zgubić się w mieście, gdzie zawsze gdzieś się wyjdzie, niż w środku lasu czy innej naturalnej atrakcji :D Nieraz błądząc można lepiej trafić, niż wtedy gdy trasę zaplanowało się od A do Z, więc i Wam wyszło to na dobre :) Granada nawet przypadła mi do gustu, bo te widoki z góry są obłędne i sama nie potrafiłabym się zdecydować, które zdjęcie podoba mi się najbardziej! Mam nadzieję, że i mnie uda się zwiedzić kawałek Hiszpanii (oby w tym roku) :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Pięknie jak zwykle u Ciebie :) Człowiek zawsze się rozmarzy patrząc na te zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńo tak.. zwłaszcza gdy zima i śnieżyca za oknem:D
Usuńtaka przeciwwaga właśnie do tego co za oknem ma być. ;)
UsuńBardzo ładnie to wszystko wygląda, chętnie tam pojadę! Z praktycznych rzeczy - porozumiewaliście się po hiszpańsku, czy po angielsku też da radę?
OdpowiedzUsuńTomasz mówi dobrze po hiszpańsku, więc tylko tak się dogadywał, zwłaszcza że ja się dopiero uczę, to mogłam się osłuchać. ;) ale po angielsku też pewnie da radę, chociaż nie w każdym miejscu i nie tak łatwo. w Burger Kingu w Kadyksie byliśmy świadkami jak Hiszpanka za ladą nie mogła się dogadać z parą Niemców po angielsku, ale wina była po obu stronach. ;)
UsuńHmm, to możemy mieć troche problemów, bo my niestety nie znamy hiszpańskiego. Czas nauczyć się choć podstaw ;)
UsuńOch, ja kocham zimę i to zaszywanie się pod kocykiem :D a tu widzę kompletnie letni klimat! Na moment aż się przeniosłam do Granady.
OdpowiedzUsuńJak widać, czasem warto jest się trochę pogubić :D. Zazdroszczę tego wszystkiego, chciałabym kiedyś wyjechać do takiego kraju i zaszyć się w tych małych, wąskich, słabo oświetlonych wspomnianych w poście uliczkach.
Świetne zdjęcia i widoki!
Alicjonada.blogspot.com
Wiem, że jest stres gdy człowiek się zagubi ale potem jest o czym opowiadać. Hiszpanie mają najazd turystów ale są bardzo słabi w porozumiewaniu się. Chłonę każdy Twój post dot. Hiszpanii i cały czas rozważamy tegoroczny urlop w tym kraju. czy plany zostaną zrealizowane? Nie mam pojęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Zgadzam się z tym, że najlepiej można poznać miasto gubiąc się w nim:)
OdpowiedzUsuńHiszpania jest na naszej podróżniczej 'wish-liście', więc Twoje zdjęcia oglądam z przyjemnością, tym bardziej, że aura za oknem niestety nieco inna:/
pozdrawiam:)
Nie mogę się napatrzeć na Twoje zdjęcia :o :)
OdpowiedzUsuńPiękne widoki ;) Mam nadzieje, że kiedyś znajdę się tam ;) Chociaż numer jeden u mnie to Chorwacja ;)
OdpowiedzUsuńMój blog - Klik. Zapraszam! ;)
do Chorwacji też mam słabość. ;) chociaż ciężko mi porównywać te dwa kraje - Hiszpanię chyba bardziej wolę zwiedzać, a w Chorwacji odpoczywać. ;)
Usuńprzecudowne widoki!
OdpowiedzUsuńjamaicantrip97.blogspot.com :)
Bajkowe widoki bardzo mnie interesują bo ciągle mam dylemat gdzie się wybrać na wakacje Chorwacja (bylam cudownie )Hiszpania wielka niewiadoma ale Twoje zdjęcia i opowieść o zagubieniu się i szczęśliwym zakończeniu wspaniale serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńChorwacja jest świetna dla odpoczynku moim zdaniem, w Hiszpanii nie potrafię usiedzieć zbyt długo i ciągle chcę coś nowego zobaczyć. ;)
UsuńJednak warto było zaryzykować i trochę pobłądzić, bo trafiliście do pięknych zakątków ;) Czekam więc na relację o hiszpańskich specjałach :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tych pięknych widoków. Ja uwielbiam podróżować, więc w przyszłości mam w planach duuuużo zwiedzić. :) /K
OdpowiedzUsuńfashion-by-sisters.blogspot.com
Super widoki :) obserwujemy ?:)
OdpowiedzUsuńZdrowiej:D
OdpowiedzUsuńa dziękuję, już mi lepiej. ;) jutro do pracy trza iść. /o\
UsuńOj tak, też jestem zdania, że w obcym mieście najlepiej jest się zgubić. I choć piszesz, że raczej tego nie praktykujecie - życzę wam tego! Zwłaszcza w Rzymie albo Barcelonie! A zdjęcia piękne !
OdpowiedzUsuńTo prawda ! Zgubiłam się kiedyś w Rzymie, ale bardzo miło mi się chodziło tymi wąskimi uliczkami :)
UsuńNo to mieliście szczęście z tą mapą... a raczej jej brakiem ;) Zaowocowało to naprawdę świetnymi zdjęciami i zachwycającą opowieścią. Czekam z niecierpliwością na notkę o jedzeniu :) Aż się zrobiłam głodna ;)
OdpowiedzUsuńJejku jak ja kocham Hiszpanie , jest tam tak pięknie *.*
OdpowiedzUsuńhttp://naataliam.blogspot.com/
Zdrówka życzę!
OdpowiedzUsuńJa nie chciałabym stosować tej metody poznania miasta haha.
Piękne widoki.
Pozdrawiam, nataa-natkaa.blogspot.com
My zawsze wychodzimy z założenia, że najlepiej się gdzieś zgubić - dlatego też nigdy nie planujemy zwiedzania miast, zawsze albo ktoś miejscowy mówi nam gdzie warto iść, albo po prostu lecimy przed siebie i sami po drodze stwierdzamy, co jest warte "dokładniejszego obejrzenia" :D Polecam tę metodę! :P
OdpowiedzUsuńhttp://podrozewsrodpiekna.blogspot.com/
ależ Ci zazdroszczę!!<3
OdpowiedzUsuńPięknie tam. Też leze opatulona w kołdrę ;)
OdpowiedzUsuńCoś pięknego :)
OdpowiedzUsuńpozdrowionka
Mój BLOG
Aaale mi się przyjemnie czytało :) Zazdroszczę pięknych wspomnień w tym miejscu. Myślę, że pomyłki, gubienie się dają jeszcze fajniejsze wspomnienia, po jakimś czasie człowiek po prostu się z nich śmieje. A dodatkowo zaliczyliście inne, cudne widoki :)
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę! I miłego odpoczynku :D
Dużo zdrowia!
OdpowiedzUsuńPięknie tam. Warto się tam kiedyś wybrać, zwłaszcza, że bardzo lubię Andaluzję.
Super zdjęcia
co za widoki! piękne wspomnienia na całe lata ;-)
OdpowiedzUsuńzdrowia!:*
Sandicious
świetny post :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie. Nowy post :) http://inspirationbyann.blogspot.com/
Jakie to piękne miejsce! ♥
OdpowiedzUsuńhttp://mikijiu.blogspot.com/
Jak pomyśle, że kiedyś byłam taka chudziutka jak Ty, to aż mi żal jeszcze bardziej :D
OdpowiedzUsuńCo do widoków, no piękne.. zwłaszcza gdy ja na co dzień mam deszcz, wiatr i nawet cholernego śniegu nie uświadczysz :(
cudne widoki ;))
OdpowiedzUsuńhttp://nevergiveupp12.blogspot.com/
Haha to warto czasem się zgubić! Świetna historia :D A widoki są śliczne chociaż tak jak pisałaś, na żywo wszystko wygląda jeszcze lepiej :D
OdpowiedzUsuńMój Blog - klik
Haha to warto czasem się zgubić! Świetna historia :D A widoki są śliczne chociaż tak jak pisałaś, na żywo wszystko wygląda jeszcze lepiej :D
OdpowiedzUsuńMój Blog - klik
Te zdjęcia są jak miód na moje zimowe serduszko <3 wspaniałe. Mam podobni jak Wy, gdy gdzieś jadę wolę mieć wszystko poukładane i najlepiej to się nie zgubić, ale jak widać na Waszym przykładzie niekiedy jest to pożyteczne :) Ja jak ostatnim razem zgubiłam się w Kazachstanie odkryłam całkiem sensowny targ :D! Także, nic tylko jechać bez wcześniejszego planu a wszystko jakoś się ułoży :D
OdpowiedzUsuńJa osobiście nigdy nie chciałam się zgubić, aby poznać bardziej jakieś miejsce, ponieważ bałam się, że później nie wrócę do hotelu, ale w Włoszech, w których byłam i tak się zgubiłam. Mimo pytań po angielsku o drogę pomogła nam tylko jedna osoba, która znała podstawy angielskiego :)
OdpowiedzUsuńSzczerze to nigdy nie byłam w Hiszpanii, ale bardzo bym tego chciała! Przepiękne zdjęcia ♥
be-different-blog.blogspot.com
Śliczne zdjecia.Piekne te widoki ;* Ogolnie super blog no.Obserwuje od dawna:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie,gdyż wróciłam do pisania bloga! <3
karolinablogpanda.blogspot.com
Cudownie Kochana!
OdpowiedzUsuńSzczerze zazdroszczę takich wyjazdów. :*
Pozdrawiam,
Birginsen
Fajnie wygląda to rondo:))
OdpowiedzUsuńChcielibyśmy się tam teraz teleportować :) Widoczki cudowne, bardzo podobają nam się te wąskie uliczki. Odważylibyśmy się nawet powiedzieć, że zgubienie się w nich to czysta przyjemność. Czekamy również na hiszpańskie specjały, może znajdziemy wśród nich jakąś inspiracje.
OdpowiedzUsuńGdybym mogła się przenieść w miejsca na zdjęciach, byłaby w raju :D Zwłaszcza teraz w tracie sesji :D Mega zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńŚciskam gorąco ;)
Teraz raczej już nie ma tej białej pierzynki. :)
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia, pozdrawiam.
Walentynka dla CIEBIE
OdpowiedzUsuńoch, ileż bym dała, żeby albo się tam teraz znaleźć albo sprawić, żęby taka pogoda była także u nas!
OdpowiedzUsuńprzepiękne zdjęcia, przepiękne miasto, niesamowity klimat, który sprawia, że choć Hiszpania nie jest u mnie głównym kierunkiem to z chęcią bym to miejsce odwiedziła.
a zwiedzanie poprzez zagubienie jest chyba jedną z fajniejszych opcji zwiedzania. jest trochę adrenaliny, ale przede wszystkim jest sporo ukrytych zakamarków, do których nigdy by się nie dotarło idąc zgodnie z mapą czy przewodnikiem. ja najczęściej zwiedzam właśnie w taki chaotyczny sposób - gdzie mnie nogi poniosą :)
Z przyjemnością przeczytałam Twój post, tym bardziej, że za tydzień lecę do Andaluzji, więc wskazówki kogoś kto już tam był jak najbardziej się przydadzą. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCudowne zdjęcia..Chętnie bym teraz pojechała do Hiszpanii szczególnie,że u nas w Polsce nie ma pięknej pogody..Czasami warto iść przed siebie niż wyznaczonymi ścieżkami! Krajobraz przepiękny-muszę się tam kiedyś wybrać! Pozdrawiam :) aleksandrakozak.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuń