środa, 5 lutego 2014

Bliskowschodnie klimaty na Szerokiej. :)

       Kolejny post z cyklu kulinarnych podróży po Krakowie, bowiem poprzedni cieszył się całkiem sporym zainteresowaniem, a poza tym po prostu ostatnio często gdzieś bywamy razem z Tomkiem. ;)
       Wszystko zaczęło się w pierwszą niedzielę października zeszłego roku, gdy trafiliśmy do hotelu Forum na kolejną edycję festiwalu Foodstock. W środku wyraźnie dominowały dwie kolejki- jedna do sushi, zaś druga właśnie do izraelskiej knajpy na Szerokiej o pięknie brzmiącej nazwie HAMSA hummus & happiness israeli restobar. I zdecydowanie opłacało się wystać kilkanaście minut w kolejce, żeby spróbować smaków, których, przyznam się, wcześniej nigdy nie próbowałam. 


         Wszystko smakowało absolutnie przepysznie, najbardziej chyba wtedy przypadła mi do gustu tarta z figami, niestety skończyła się, zanim zebraliśmy się, aby drugi raz ustawić się w kolejce. Wychodząc z Forum wiedzieliśmy, że prędzej czy później, trafimy do Hamsy na kolację. I trafiliśmy. Nawet dwa razy, bowiem za pierwszym razem nie udało nam się spróbować zbyt wiele. Zdecydowaliśmy się wtedy na zestaw przekąsek. W jego skład wchodziły trzy dowolnie wybrane przez nas mezze, pieczywo laffa, warzywa i oliwki. Całość prezentowała się następująco:


       Ogólnie, ta łapa urzekła mnie i podbiła moje serduszko całkowicie, chętnie sama bym w kuchni taką miała. ;) Na razie jedynie posiadam breloczek w takim kształcie przywieszony do kluczy, ale od czegoś trzeba zacząć. ;p
       Wracając jednak do naszego zestawu, to wśród naszych mezze znajdował się hummus z Akko- hummus z dodatkiem prażonych orzechów pinii i soczystym granatem (zdecydowany mój faworyt, mogłabym to jeść na kilogramy), labneh z za'atarem- kulki z dojrzałego labneh obtaczane w za'atarze i marynowane w oliwie z dodatkiem świeżych ziół (wzięliśmy to głównie dlatego, że nikt nie wiedział co to jest ten labneh, ale wyszło, że jednak mnie to zupełnie nie smakuje i całość zjadł Tomasz ;p) oraz hummus a la Abu Gosh będący klasycznym hummusem z ciecierzycy, pasty sezamowej tahini, cytryny i czosnku (który nie zapadł nam w pamięci, bowiem przez dłuższą chwilę przy pisaniu tej notki się zastanawialiśmy, który tak właściwie był tym trzecim ;p). Do tego trzy różne chlebki, trochę warzyw i naprawdę wyszliśmy stamtąd najedzeni. A przynajmniej tak uważaliśmy. ;)
       Aż nadszedł zeszły tydzień i po raz kolejny wylądowaliśmy na Szerokiej na kolacji. Właściwie to na Miodowej, bowiem wejść do Hamsy można z dwóch stron i my zawsze od strony Miodowej wchodziliśmy. O właśnie tak: 


A to sala na której zawsze siedzimy. ;)


       Tym razem już idąc do Hamsy wiedzieliśmy co weźmiemy, bowiem od pewnego czasu na swoim profilu na fejsie zachwalali tadżyny, które wyglądały naprawdę apetycznie.

zdjęcie pochodzi z facebooka
       Zastanawialiśmy się tylko nad rodzajem i padło na tangierski tadżyn z kurczaka z suszonymi śliwkami i migdałami, którego sporą zaletą był fakt, iż porcja była przeznaczona dla dwóch osób. Trochę się martwiliśmy (znaczy się Tomasz się martwił bardziej niż ja), że jednak będzie zbyt mała dla nas, a że oboje byliśmy naprawdę głodni, to postanowiliśmy jeszcze zamówić sobie po zupce. Tomasz wziął zupę o nazwie Harira (którą to później nazwę kazał mi wymawiać kilka razy, żeby móc się radośnie pośmiać z mojej zdolności wymawiania literki "r", a raczej jej braku ;p), będącą gęstą marokańską zupą z ciecierzycą, wołowiną i makaronem orzo. 


       Wyglądała całkiem apetycznie, przede wszystkim była strasznie gęsta i bardzo ostra, ale jak smakowała naprawdę to nie wiem, bo Tomasz się nie podzielił. ;p Natomiast ja zamówiłam sobie zupę Hawaij, będącą kolorowym bulionem z kurczaka z lanym ciastem, selerem naciowym i marchewką. 




      Bulion kojarzył mi się z rosołem, ale ta zupa niewiele miała z nim wspólnego. Mimo to, smakowała mi bardzo, zwłaszcza ten seler i marchewka bardzo uwydatniały jej smak. Jedynym minusem, chociaż niewielkim, był fakt, iż te zupy przez bardzo długi czas były strasznie gorące, bo nam- bardzo głodnym ludziom- utrudniało szybką konsumpcję. ;)


       Najedzeni naszymi zupkami czekaliśmy na gwiazdę wieczoru, popijając herbatkę oraz grzane wino, które jest zdecydowanie moim najulubieńszym, jakie do tej pory piłam. Jest absolutnie fantastycznie doprawione i smakuje przepysznie, a składa się na nie czerwone wytrawne wino, rum, miód, sok z granatów, świeży imbir, kardamon i cynamon i wszystko do siebie idealnie pasuje. Tylko można żałować, że ta szklanka taka mała i tak szybko widać w niej dno. ;)



       Wreszcie się doczekaliśmy i pani kelnerka postawiła nam na stoliku tadżyn, po czym ku mojej rozpaczy, zabrała górną część i poszła z nią. I okazja do ładnych foteczek zmarnowana. Całość jednakże, nawet bez ładnej przykrywki, prezentowała się zacnie. 






       Do mięsa, jak widać, na osobnych talerzykach znajdował się kuskus i sefardyjskie faszerowane warzywa. Patrząc po ilości mięsa, obstawialiśmy, że jednak trochę kości tam się znajdzie, przez co ta porcja będzie znacznie mniejsza. Nic bardziej mylnego. 


       To była naprawdę porcja dla dwóch osób, bowiem nie mogliśmy jej przejeść. Wydawało się, że tego mięsa ciągle przybywa, a było tak nieprawdopodobnie przepyszne, że grzechem byłoby zostawić chociaż kawałek. Dlatego też dzielnie walczyliśmy. ;)


       Zrobiliśmy sobie takie właśnie porcje i zaczęliśmy pałaszować delektując się każdym kawałkiem. Mięso przyrządzone było wprost fantastycznie, idealnie doprawione i delikatne. Często zdarza się, że kurczak jest suchy, ale zdecydowanie nie w tym przypadku. Sos w połączeniu ze śliwkami rewelacyjnie podkreślał smak kurczaka i doskonale komponował się z nieco suchym kuskusem, który chyba z całej potrawy najmniej mi smakował. Trochę kości się znalazło, ale nigdy wcześniej nie widziałam, żeby tak ładnie kawałki mięsa od nich odchodziły. Generalnie, byliśmy zachwyceni wyborem dania, bowiem pod żadnym względem nas nie rozczarowało. Chociaż małym minusikiem był fakt, że najedliśmy się tak bardzo, że nie tylko nie wzięliśmy deseru (znaczy się, wzięliśmy baklavę, ale już na wynos, też przepyszna była), ale przez kilkanaście minut nawet nie byliśmy w stanie wstać od stolika, który jak się dowiedzieliśmy przy płaceniu rachunku, miał całkiem uroczą nazwę. ;)


       Dodatkową atrakcją Hamsy jest wprowadzona kilkanaście dni temu Karta Stałego Gościa, będąca aplikacją do ściągnięcia na telefon. Działa dość prosto, bowiem przy płaceniu rachunku wpisuje się jego kwotę w aplikacji, kelnerka swoim telefonem skanuje kod i wówczas na naszym koncie pojawiają się punkty. Każda złotówka to jeden punkt, dodatkowe zyskuje się za zaproszenia znajomych, a punkty są wymienialne na różne rzeczy z karty typu kawa, śniadanie, czy też ciasto. Dobry sposób na przyciągnięcie gości po raz kolejny, na nas na pewno zadziała. ;)
~~ Madusia.

6 komentarzy:

  1. Jak to apetycznie wygląda *__*, aż ślinka cieknie.
    Obserwuję i liczę na to samo :)
    +Zapraszam do mnie above-possibilities.blogspot.com
    obs-obs :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam teraz ochotę na to :c

    OdpowiedzUsuń
  3. ooo moje smaki! :) no oprócz kuskusu, bo za nim akurat nie przepadam :P
    I ta ilość jedzenia - prawdziwa uczta :)

    http://geocachingpomojemu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zdecydowanie jedna ze smaczniejszych knajp w Krakowie. :) i nawet kuskus mają tam niesamowicie dobry. ;)

      Usuń
  4. Ojej zjadłabym teraz coś takiego! Mniam. :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zdecydowanie polecam, jak będziesz miała okazję. :)

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz. :)
Jeśli możesz, zostaw adres, będzie łatwiej mi się odwdzięczyć. :)
I nie pisz obs za obs, jeśli chcesz- zaobserwuj. :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...